Etap 1 dzień 4 - Rowy - Władysławowo

Wstajemy skoro świt, o ile mnie pamięć nie myli, przed godziną piątą. Szybkie pakowanie, wyciąganie rowerów z garażu i jazda w kierunku ulicy Parkowej do bramy Słowińskiego Parku Narodowego. Wstęp do parku jest możliwy od świtu do zmierzchu, a opłaty są pobierane od września do maja. Niestety mimo takich zapisów w regulaminie parku kasy były zamknięte i musieliśmy wjechać bez opłaty.


Ruszyliśmy czerwonym szlakiem wzdłuż Jeziora Gardno. Chwila na fotki na tarasie widokowym na jeziorze i ruszamy dalej w asyście chmury komarów. Na końcu jeziora skręcamy w prawo i zmieniamy szlak na czarny, następnie w lewo i zmieniamy szlak na żółty kierując się w kierunku Smłodzina.

Widok na jezioro z tarasu.

Jezioro Gardno o świcie.
Mimo wczesnej pory Smłodzino wita nas orkiestrą. Kierujemy się pod budynek Dyrekcji Słowińskiego Parku Narodowego gdzie w pięknej wiacie robimy przerwę na śniadanie. Plan mamy taki by po każdej godzinie jazdy robić kilka minut przerwy, ale nie przesadzać z leniuchowaniem. Mała miejscowość w porównaniu do Rowów zaskakuje spokojem i brakiem, wszelkiej związanej z tłumem turystów, uciążliwości. 
Komitet powitalny w Smłodzinie.
Gościnność Smłodzina zaskakuje nas na każdym kroku. Pani strażnik z Dyrekcji Parku proponuje nam nawet gorącą kawę i herbatę do śniadania. Szkoda, że wczoraj po kolacji zostaliśmy w Rowach i nie przyjechaliśmy na nocleg do Smłodzina. Ruszamy pod obstawą do krainy w kratę gdzie od Kluk czeka na nas przeprawa przez bagna.

Obstawa na trasie Smłodzino - Łokciowe.

Strach poruszać się tędy nocą i natknąć się na takiego stwora.

Przedsmak bagien powoli wyłania się przy drodze.
Kraina jak z innego świata: domy w kratę, buty dla koni wszystko nas tu zaskakuje. i za chwilę bagna nas zaskoczą tak, że już nasze życie nie będzie wyglądać jak do tej pory. Mapa i znaki za wioską ostrzegają, że szlak może być podmokły lub nawet niedostępny. Ruszamy jednak dalej nie zważając na czyhające trudy jazdy.

Specjalne buty dla koni pracujących na bagnach.

Kraciasty dom.
W tak pięknych okolicznościach przyrody przedzieramy się po wąskiej podmokłej ścieżce, spróchniałych i połamanych kładkach i pomostach. Czasami próbujemy jechać, ale to kończy się wywrotką Mateusza i poważną awarią jego sakwy na kierownicy. Pokonujemy bagna i wydostajemy się z nich w kierunku Łeby.

Bobrza robota.

Były też miejsca gdzie można przejść suchą nogą.

Tu widać, że Mateusza sakwa na kierownicę już dalej nie pojechała.

Na razie wita nas rzeka Łeba.
Myśleliśmy, że bagna to najgorsze co mogło nas tego dnia spotkać, ale niestety to nie był koniec problemów. Pedałując w kierunku Łeby trafiliśmy tym razem na tak piaszczyste drogi, że pchanie rowerów było bardzo utrudnione. Z utęsknieniem wypatrywaliśmy kawałka twardej nawierzchni. Trudy jazdy rekompensowały nam widoki.

Droga przez piachy pozwala cieszyć się okolicznymi widokami.
Zniechęceni dotychczasowymi doświadczeniami korygujemy trasę i odbijając nieco na południe trzymamy się asfaltu nadganiając stracony czas i kilometry. Nie chcemy ryzykować kolejnej przykrej niespodzianki, a napotkani tubylcy nie są w stanie nam dokładnie określić czy drogi bliżej morza są przejezdne rowerem czy nie. 

Latarnia na horyzoncie.
Naładowani adrenaliną po rannych przygodach naciskamy ostro na pedały i kilometry mijają szybko. W Choczewie w Restauracji pod Kasztanem jemy pyszny obiad i ruszamy bo czasu mało żeby jeszcze dziś dotrzeć do Fokarium. Niestety Maćka telefon nagle odmawia posłuszeństwa i nawigacja od teraz odbywa się po mapach Mateusza. Na szczęście przed nami prosty w nawigacji odcinek do Władysławowa przez rejony znane Maćkowi z Maratonu Puckiego. 

Wkraczamy do nowej krainy.

Prawie u celu.
Czas i kilometry szybko mijają, ale rozkład jazdy pociągów z Helu nie daje nadziei na zakończenie na końcu półwyspu dzisiejszego etapu. Nawet próba znalezienia transportu alternatywnego nie przynosi pozytywnych efektów. We Władysławowie zdecydujemy co robimy dalej.

Latarnia Rozewie, zbyt niska by ją zwiedzić.
Docieramy w okolice stacji kolejowej we Władysławowie. Chwila przerwy na pyszne gofry i decyzja - kończymy wycieczkę w tym punkcie. Niestety sprawy zawodowe nie pozwoliły nam kontynuować wyprawy, ale i tak jesteśmy zadowoleni, że dotarliśmy tak daleko mimo napotkanych problemów..

Słońce we Władysławowie jest jeszcze wysoko.

Pamiątkowa fota na końcu trasy.

Mati też chciał fotę ale mistrzowie trzeciego planu byli uparci na swoich stanowiskach.