Jak to wyglądało po kolei czyli trasa ze Świnoujścia na Hel dzień po dniu część 4.

 Ostatni dzień upłynął pod hasłem "Zdążyć na pociąg".


Plan prosty, ale w kategorii "wspólnej jazdy z kolegą na zasadach solo" były pewne obawy.
Dotrzeć do Helu chciałem dość szybko, bo miałem jeszcze w planie kąpiel w morzu, a w nagrodę na koniec trasy gofra i kawę.



Wyjeżdżamy przed 8:00 z naszej kwatery i staramy się jechać w zasięgu wzroku. Przynajmniej taki plan mamy do Władysławowa, bo już później ciężko jest gdzieś odbić w bok. W trakcie wspólnej jazdy jest w końcu czas na przemyślenia z trasy i plany na przyszłość. Logicznie było by pojechać dalej na wschód, ale są inne warianty - ściana wschodnia lub ściana zachodnia Polski na raz.



Staramy się trzymać śladu EV10 i czasem nawet nie wierzymy jak ktoś mógł poprowadzić ślad i sprawdzamy czy drogowskazy nie pokierują nas gdzieś na manowce. Przed Karwią R10 odbija na południe, ale my jedziemy dalej na wschód. W okolicach ul. Plażowej w Ostrowie znaki kierują nas na południe na drugą stronę kanału Czarnej Wody jednak nie ufamy (a szkoda) i jedziemy dalej główną drogą. Jednak po kilku km sprawdzam jak wygląda sytuacja na ścieżce gdzie prowadziły nas oznaczenia i odkrywam piękną asfaltową DDR.

Po pokonaniu podjazdów przed Jastrzębią Górą pod sklepem robimy postój na śniadanie i uzupełnienie zapasów. Szlak kręci tutaj trochę uliczkami miasta, ale jest jeszcze mało turystów więc jedziemy sprawnie. Do Władysławowa docieramy wspólnie i ustalamy dalszą taktykę. Kolega rusza przodem, a ja robię zakupy w sklepie rybnym. Wędzone ryby zapakowane próżniowo lądują na sakwie i ruszam w pogoń po ponad półgodzinnym staniu w kolejce.



Za Chałupami doganiam kolegę i robimy przerwę na drugie śniadanie. Miała być kawa i słodkie ciacho, ale w menu są śledzie korzenne i buła. Zjadamy smakołyki na ławce nad zalewem obserwując kitesufrerów walczących z wiatrem. Ustalamy, że ja lecę przodem z kopyta i czekam na plaży, a kolega jedzie swoim tempem.



Ruszam przodem i wypracowują sporą przewagę żeby dotrzeć na koniec półwyspu na pamiątkową fotę i odpocząć na plaży przed odjazdem pociągu. Na stacji chce być wcześniej, obawiam się o miejsce na rower mimo posiadanego biletu.



Ruch robi się coraz większy i w Helu jest już ciężko przejechać spokojnie rowerem. Na pamiątkową fotkę musze chwile poczekać, bo trafiam na wycieczkę szkolną w tym miejscu. Szybko uciekam na plażę, gdzie czeka mnie czerwcowe morsowanie. W wodzie tylko dzieci, więc nie wróży to niczego dobrego. Dodatkowo miejsce w którym wchodzę do morza jest płaskie i musze iść dość długo zanim woda sięgnie mi do kolan.



Kąpiel w zimnej wodzie regeneruje zmęczone ciało, a słońce po wyjściu z wody miło rozgrzewa. Urywam sobie miłą pogawędkę z parą plażowiczów, którzy przypłynęli na Hel z Gdyni (niestety rowerów nie borą na prom). W tym czasie dobija się już do mnie kolega. Nawet nie zauważyłem jak szybko minął czas. Wypycham rower z plaży i znowu spotykam parę rowerzystów z Łodzi (tych co odnaleźli moje zgubione piwo przed Łebą).



Jeszcze tylko obiecana kawa z gofrem i ruszmy na pociąg. Na stacji wielkie zamieszanie. Kasa nie sprzedaje biletów na rower i odsyła do kierownika pociągu. Kierownik pociągu nie sprzedaje już biletów i dodatkowo musi temperować niesfornych pasażerów, bo następuje zmiana czoła pociągu i w tym czasie nie można wsiadać do pociągu.



Na peronie w Helu musi pozostać wielu rowerzystów bez biletu w tym para sakwiarzy z Niemiec. Jedna rodzina musi wysłać po samochód kierowcę bez roweru, bo nie mają już siły na powrót do Kuźnicy. W pociągu okazuje się jednak, że mogło się zmieścić jeszcze kilka rowerów, ale kierownik był nieugięty.

Do Gdyni dojeżdżamy planowo i czeka mnie tylko szybki posiłek na stacji i uzupełnienie wody. Kolega niestety musi szukać pociągu do Warszawy, który zabierze go z rowerem, co jak się okazuje jest sporym wyzwaniem.



Instaluję się w pociągu i trochę odpoczywam i trochę bawię się Locusem. Ustawiam wyświetlanie mapy hipsometrycznej oraz warstwy z danymi BDL.



Pociąg jedzie planowo z jedną przerwa na zmianę kierunku w Bydgoszczy gdzie chyba była promocja na wyświetlacze peronowe. Jadę sam z rowerem więc większość czasu spędzam na korytarzu doglądając sprzętu ustawionego na końcu wagonu.



Pociąg do tej pory kursował na trasie Gdynia - Włocławek i chyba mało kto o tym wie, bo za Włocławkiem zostaję praktycznie sam w wagonie. Szybko docieram do Kutna i szykuję już ubranie do jazdy ze stacji do domu. Sprawdzam jeszcze jaką trasą pociąg jedzie przez Łódź i decyduję się na wysiadkę w Zgierzu. Zaoszczędzę dzięki temu sporo czasu.



W kutnie miła niespodzianka do pociągu wsiada rowerzystka Marzena z sakwami. Gadu-gadu i okazuje się, że to Kot (POZDRAWIAM!) z forum. Ja kończę, a ona zaczyna swoją przygodę - rusza z Łodzi do "Krakowa zbierać gminy".

Czas w drodze do Zgierza zleciał nie wiadomo kiedy i już muszę wysiadać. Około północy melduję się w domu.